Na wstępie przybliżę o czym jest ta książka. Amrykański były biznesmen żyje jak kloszard malując ulice Francji. Na jednej z nich, pod pomnikiem Diderota poznaje niewidomą 72letnią Mirabelle. Tak zaczyna się jego podróż po świecie widzących, bo ta niewidoma kobieta pokazuje mu jak naprawdę powinien patrzeć. Ich przyjaźń przeradza się w coś, co chyba nie zdarza się naprawdę....Potrzebowałam trochę czasu aby ochłonąć.
Targają mną różne emocje. Z jednej strony oszołomiona zakończeniem chciałabym wpisać tę książkę na listę ulubionych a z drugiej... częśc tej książki wcale mi się nie podobała. Nie polubiłam Jacka (zyskał dopiero na końcu) a Mirabelle była dla mnie aż zbyt mocno wycięta z realnego świata, nieco flegmatyczna, naiwna... a może o to właśnie chodziło?
Rzecz przecież o miłości zakazanej, dwojga całkiem różnych osób. Miłości,którą każdy z nas chciałby przeżyć bo ona uskrzydla, daje poczucie spełnienia, odnajduje drogi... Nie mogłam oprzeć się wrażeniu,że Jack wykorzystywał Mirabelle. Niby dawał jej całego siebie a w głowie cały czas miał plan by wrócić do rodziny licząc, że i ona za nim tęskni. Gdzie w tym logika? Nie można kochać dwóch osób na raz w taki sam sposób.
Kogo więc okłamywał? Może wcale nie kochał Mirabelle i w euforii nad odnalezionym talentem i pasją pomylił niektóre uczucia? W dodatku porzuca wszystko co razem z Mirabelle stworzyli i w ciągu 2 dni od jej śmierci wraca na spokojne łono rodziny. Coś tu nie tak...to ma być miłość? Taka prawdziwie głęboka? Mam mętlik w głowie. Skoro więc kochał swoją Mirabelle inaczej od żony, skoro właśnie TO uczucie było pełniejsze, bardziej wartościowe ( bo dało mu poznać świat i otworzyć się na życie) to dlaczgo szykował sobie podwaliny do nowego (starego,ale teoretycznie zakończonego) związku z żoną? Mirabelle była tylko pociągnięciem za spust całej tej machiny. Potrzebowała miłości, człowieczeństwa, a on kogoś,kto bezgranicznie go zrozumie. Z drugiej strony zastanawiam się czy jej dar po śmierci (przepisanie na Jacka domu) był wyrazem wdzięczności za miesiące normalności i przywrócenia kobiecości czy też chęcią by choć coś z niej pozostało w (przy) Jacku gdy wróci do żony? A może od początku wiedziała... w końcu to ona rozpoczęła ten związek i nie bała się prawdy, nie przestraszyła wizją rodziny, może wiedziała że to jej ostatnia szansa ? W pewnym sensie wykorzystali siebie nawzajem ale czy to faktycznie była prawdziwa miłość, pozbawiona górnolotnych oczekiwań? Z opisanych przeżyć Mirabelle dało się zrozumieć, że niemal od początku pragnęła go jak mężczyznę a nie poznanego na ulicy obcego człowika. To on stawial opór... Od razu nasuwa mi się tez pytanie: jak ich związek poradził by sobie w zderzeniu z prawdziwym życiem, w którym nie da się tylko malować, grać na klawesynie i spacerować po francuskich ulicach??Dotknęła mnie jakaś znieczulica. Nie do końca uwierzyłam w ich uczucie.
Była to mimo wszystko podróż wspaniała , z sentymentem, kolorami, ulicami Paryża, zapachem werniksu i dźwiękami Bacha. Nie spodziewałam się też, że będzie to podróż tak erotyczna, przesycona pragnieniami i namiętnością - najczęściej "między słowami" a czasem aż nazbyt dosłownie. Nie wiem jak ocenić całość,może potrzebuję na to jeszcze kilku dni. Nie krzyczę przecież z zachwytu ale cały czas myślę i analizuję a to nie zdarza mi się często. Napwno na długo zostanie w mojej pamięci.
PS.
Ponieważ tak jak pisałam,cały czas analizuję ...pozwalam sobie dopisać kilka zdań.