poniedziałek, 27 września 2010

Cicho,cichuteńko ;)

:) Ponieważ jeszcze w wielu miejscach widnieje ten adres bloga po cichutku przypominam,że notki pojawiaja się teraz na baliannie :)

poniedziałek, 6 września 2010

Zmiana adresu

Całe to "med" zaczyna mi trochę ciążyć gdy pomyślę o zbliżających się studiach i obecnej sytuacji. Dlatego przenoszę blog na stary-nowy adres http://www.balianna.blogspot.com i prosiłabym o podmienienie go w linkach (jeśli ktoś ma mnie w ulubionych). :)
Nowa notka już w nowym domu.

wtorek, 24 sierpnia 2010

....

Pewne rzeczy wracają do mnie jak bumerang, czasem bombardują z kilku stron i nie dają przestać myśleć.
Kiedy ostatni raz stałam za obiektywem realizując jakiś misterny plan? Mijają już 2 lata a przecież... lepiej zacytuję mistrza:
"Jeżeli w ciągu dnia nie zrobię czegoś związanego z fotografią, to czuję, jakbym zaniechał czegoś niezbędnego dla mojej egzystencji, na przykład zapomniał się obudzić. Jestem przekonany, że przypadek, który spowodował, że zostałem fotografem, uczynił moje życie w ogóle możliwym. " Hmm.. może w tym tkwi problem mojej pustki w tym pełnym życiu? Czas przemyśleć.

Z dziewczynkami daję radę coraz lepiej,choć nie raz jestem na skraju wytrzymałości i chciałabym wybiec z domu by policzyć do dziesięciu. Panienki teraz śpią i wygladają jak aniołki, w takich chwilach zapominam o wszystkich stresach związanych z wychowywaniem prawie 3 latki z noworodkiem. Kocham je ponad wszystko. Znikam zatopić się w lekturze :) Sami rozumiecie... :)

niedziela, 15 sierpnia 2010

I did it my way




Zadziwiające jak bardzo mogą zmienić życie takie male istotki, aż trudno mi to ubrac w słowa. Moje dziewczynki nadają wszystkiemu sens na nowo.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Trzeba więcej słów?



:) Lilianna, 3740g, ur. 4 sierpnia 2010 :)

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Sierpień. Co ja tu jeszcze robię???? :) Powinnam nadzierać się na porodówce a czekam dalej i żadnych znaczących objawów nie ma. Uparciucha!!
Dziś moje dokumenty trafiły do dziekanatu.Mogę czuć się studentką prawa. Hmm... Chyba przyjdzie jeszcze czas na radość z tego gdy wreszcie zobaczę swoje nogi.

wtorek, 27 lipca 2010

"Klin"




Książek Joanny Chmielewskiej nie muszę przedstawiać.
Przeczytałam "Klin" jednym tchem, bez wielkich wybuchów śmiechu ale z poczuciem relaksu (pierwszy raz zaczęłam czytać w wannie i przestałam gdy temperatura wody spadła do niezbyt miłego poziomu) ;).
Mam problem z tego typu ksiązkami bo nie umiem ich streścić ani też konkretnie zrecenzować. Połowę wątków już zapomniałam, nazwiska też nie wpisały mi się w pamięć i nie mam żadnych głębszych przemyśleń. Poprostu dobre czytadło, które polecam każdemu. Tym tytułem pogodziłam się z twórczością Chmielewskiej i czekam na kolejny tom z serii :)

sobota, 24 lipca 2010

Stosik


Przyszło ochłodzenie, tak wyczekiwane!! Chwilo trwaj!!! Co prawda pogoda nastroiła mnie do słuchania Andrzeja Cierniewskiego co raczej mi się nie zdarzało w ostatnim czasie. W mojej biblioteczce pojawiło się kilka nowych nabytków. Doszedł "FIRMIN" podarowany przez Moni (ku uwielbieniu szczurzych ogonków), "Smażone zielone pomidory", "Klin" Chmielewskiej, "Kroniki lekarza sądowego", "Dziewczyna w złotych majtkach" oraz "Ps.Kocham Cię".

Szablon chwilowo uległ "zmatkowieniu" jako przykład moich prób zaakceptowania siebie w nowej/starej roli :) Jak tylko się oswoję pewnie zmieni się na jakiś świąteczno-jesienny.
McLarthy chyba mnie pokonał. Czytać dla zasady?

środa, 21 lipca 2010

38 tc...

Końcówka nijak ma się do cudownego,mistycznego oczekiwania. Pojawiają się huśtawki nastrojów, kryzys... Zmęczenie daje się w znaki szczególnie w taką pogodę a jak do tego dochodzą różne dolegliwości i bóle to nia ma na nic sił. Biorąc pod uwagę,że ma się jeszcze 2.5 latkę,która domaga sie uwagi wszystko zaczyna być ponad siły. Nie chcę tu tylko marudzić :)
Moja panienka robi się zazdrosna. Wyciąga Liliankową wanienkę i udaje,że w niej śpi, zmienia głos i odgrywa rolę "małej dzidzi", woła o "mlecko"... myślałam,że takie zachowanie przyjdzie gdy mała pojawi się w domu a okazało się,że poczucie zagrożenia przyszło nieco wcześniej. Potęguje to dodatkowo mój niepokój, bo choć wiem,że to normalny etap i reakcja to chciałabym by czuła się kochana jak zawsze i nie obawiała o swoją pozycję w maminym sercu. Przecież kocham ją jak nikt na świecie.

Jutro wizyta u lekarza,pewnie już ostatnia. Trzymajcie kciuki by potwierdził, że coś zaczyna się dziać i dał mi nadzieję na szybkie rozwiązanie. Chcę już mieć to za sobą. Boję się rozstania z Olimpią na czas szpitala , boję się poznawania nowej osóbki. To takie naturalne. Pewnie za miesiąc nie będę mogła wyobrazić sobie życia bez moich dwóch dziewczynek. Póki co jestem pełna obaw.

Ps.
Do szpitalnej torby muszę dopakować tylko książkę.Staję przed dylematem-którą? Stały dylemat .

środa, 14 lipca 2010

Widzę metę!! :)

Dajcie mi klimatyzację!! :) Nic tylko przywiązać się do wiatraka, ale dobrze...nic już nie piszę bo każdy ma pewnie dość upałów oraz narzekania na nie.
W najlepsze trwa sobie 37tydzien... za kilka dni oficjalnie maluda będzie "donoszona" i nie ukrywam- wredną matką będę i spróbuję ją wygonić :) Zdecydowanie lepiej chodzi się z brzuszkiem zimą, wtedy to nawet nie wiedziałam że jestem w ciąży. Jedyny plus obecnej aury jest taki,że nie chce się jeść więc kilogramy zatrzymały się w zdrowej normie. Dla Lilianki wszystko gotowe, łóżeczko ustawione, ubranka ułożone, torba do szpitala w całości spakowana. Terminowe sierpniówki już zaczęły się rozpakowywać co dało mi wyraźny znak,że godzine zero może niedługo zapukać do drzwi (do brzucha?).
Olimpia cudownie reaguje na imię Lilka.Całuje brzuch, mówi "Oooo, Olimpia bardzo kocha Lilke" :) i opowiada (trochę po swojemu) jak będzie ją kąpać i dawać mleczko. Cieszy mnie to, może swoją miłość do misiaków i lalek przeleje trochę na siostrę i obędzie się bez ataków zazdrości. Tyle z wieści brzuszno-dziecięcych.

Z książkami też wiele nie ruszyłam, aura nie sprzyja, w wannie się nie mieszczę a wieczorem zasypiam na siedząco przez co ograniczyły mi się możliwości czytelnicze. A może problem tkwi w tym, że nie mogę znowu trafić na lekturę odpowiednią do mojego nastroju?
"Pamiętam jak biegłem" jeszcze mnie nie wkręciła i nie wiem jak długo będę dawała jej szansę. Pomimo tyyylu książek na półce chyba żadna mnie w tej chwili nie interesuje. Chciałabym coś wciągającego, ambitnego ale nie wymagającego zbyt wiele analiz (Nabokov chyba sobie długo poczeka). Może być kontrowersyjne, śmieszne, kryminalne... byle było JAKIEŚ. Senna powieść drogi działa idealnie na sen.
Jutro odwiedzę chyba fryzjera ( nie łudzę się,że będę miała na to czas później ) i przy okazji pewnie empik... dawno niczego nie kupowałam :) A może jakieś propozycje? Coś z nowości? Zaciekawiła mnie "Dziewczyna w złotych majtkach".... Co sądzicie?

wtorek, 29 czerwca 2010

"Jaskółki nad głową" i 35 tydzień....



"Jaskółki nad głową" to kolejne starcie z polskim autorem. Są to zapiski z życia (w formie wspomnień, relacji, dialogów) 40-letniej kobiety, która stoi na rozdrożu. Traci kolejny związek, stara się być dobrą matką, chce rozwijać pasje i zarabiać... to tak w skrócie.
Mam spory problem co napisać o tej książce. Z jednej strony stwierdzam,że jest po części o mnie- ciągle poszukującej miejsca, czasu, pasji, wyższych uczuć... a z drugiej strony to takie płytkie czytadło. Dobre na wolny wieczór i chęć relaksu ale nie wnoszące wiele.
Niektóre dialogi były bardzo trafne, inne kompletnie niezrozumiałe. Nie uważam, że czas poświęcony na czytanie tej książki był stracony, dobrze się bawiłam choć ocena za jej zawartość nie jest najwyższa.Widzicie...nawet nie potrafię napisać czegoś sensownego.
Teraz mam dylemat,którą książkę wybrać na dzisiejszy wieczór.

.....

A u mnie...czas leci. Pisalam niedawno,że boję się czerwca a tu lipiec za pasem!! 35 tydzień ciaży rozpoczęty co odczuwam po częstszych skurczach. Jeszcze 2-3 tygodnie i maluda będzie gotowa,żeby pojawić się na świecie. Boję się bardzo, choć patrzę w przyszłość z pewną ciekawością. Jak nie dam rady to... nic.Muszę dać radę bo nikt tego za mnie nie zrobi,prawda? Ostatnie przygotowania trwają. Ubranka już ułożone, torba do szpitala w trakcie pakowania, zostało jeszcze kilka zakupów,do których wykorzystam internet - niestety nie nadaję się już do biegania po sklepach i będę gotowa. Psychicznie może jeszcze nie bardzo ale pozostaje mi wierzyć,że wraz z widokiem porodówki spłynie na mnie ozdrawiająca siła.

sobota, 19 czerwca 2010

"Spóźnieni kochankowie" W.Wharton


Na wstępie przybliżę o czym jest ta książka. Amrykański były biznesmen żyje jak kloszard malując ulice Francji. Na jednej z nich, pod pomnikiem Diderota poznaje niewidomą 72letnią Mirabelle. Tak zaczyna się jego podróż po świecie widzących, bo ta niewidoma kobieta pokazuje mu jak naprawdę powinien patrzeć. Ich przyjaźń przeradza się w coś, co chyba nie zdarza się naprawdę....

Potrzebowałam trochę czasu aby ochłonąć.
Targają mną różne emocje. Z jednej strony oszołomiona zakończeniem chciałabym wpisać tę książkę na listę ulubionych a z drugiej... częśc tej książki wcale mi się nie podobała. Nie polubiłam Jacka (zyskał dopiero na końcu) a Mirabelle była dla mnie aż zbyt mocno wycięta z realnego świata, nieco flegmatyczna, naiwna... a może o to właśnie chodziło?
Rzecz przecież o miłości zakazanej, dwojga całkiem różnych osób. Miłości,którą każdy z nas chciałby przeżyć bo ona uskrzydla, daje poczucie spełnienia, odnajduje drogi... Nie mogłam oprzeć się wrażeniu,że Jack wykorzystywał Mirabelle. Niby dawał jej całego siebie a w głowie cały czas miał plan by wrócić do rodziny licząc, że i ona za nim tęskni. Gdzie w tym logika? Nie można kochać dwóch osób na raz w taki sam sposób.
Kogo więc okłamywał? Może wcale nie kochał Mirabelle i w euforii nad odnalezionym talentem i pasją pomylił niektóre uczucia? W dodatku porzuca wszystko co razem z Mirabelle stworzyli i w ciągu 2 dni od jej śmierci wraca na spokojne łono rodziny. Coś tu nie tak...to ma być miłość? Taka prawdziwie głęboka? Mam mętlik w głowie. Skoro więc kochał swoją Mirabelle inaczej od żony, skoro właśnie TO uczucie było pełniejsze, bardziej wartościowe ( bo dało mu poznać świat i otworzyć się na życie) to dlaczgo szykował sobie podwaliny do nowego (starego,ale teoretycznie zakończonego) związku z żoną? Mirabelle była tylko pociągnięciem za spust całej tej machiny. Potrzebowała miłości, człowieczeństwa, a on kogoś,kto bezgranicznie go zrozumie. Z drugiej strony zastanawiam się czy jej dar po śmierci (przepisanie na Jacka domu) był wyrazem wdzięczności za miesiące normalności i przywrócenia kobiecości czy też chęcią by choć coś z niej pozostało w (przy) Jacku gdy wróci do żony? A może od początku wiedziała... w końcu to ona rozpoczęła ten związek i nie bała się prawdy, nie przestraszyła wizją rodziny, może wiedziała że to jej ostatnia szansa ? W pewnym sensie wykorzystali siebie nawzajem ale czy to faktycznie była prawdziwa miłość, pozbawiona górnolotnych oczekiwań? Z opisanych przeżyć Mirabelle dało się zrozumieć, że niemal od początku pragnęła go jak mężczyznę a nie poznanego na ulicy obcego człowika. To on stawial opór... Od razu nasuwa mi się tez pytanie: jak ich związek poradził by sobie w zderzeniu z prawdziwym życiem, w którym nie da się tylko malować, grać na klawesynie i spacerować po francuskich ulicach??Dotknęła mnie jakaś znieczulica. Nie do końca uwierzyłam w ich uczucie.
Była to mimo wszystko podróż wspaniała , z sentymentem, kolorami, ulicami Paryża, zapachem werniksu i dźwiękami Bacha. Nie spodziewałam się też, że będzie to podróż tak erotyczna, przesycona pragnieniami i namiętnością - najczęściej "między słowami" a czasem aż nazbyt dosłownie. Nie wiem jak ocenić całość,może potrzebuję na to jeszcze kilku dni. Nie krzyczę przecież z zachwytu ale cały czas myślę i analizuję a to nie zdarza mi się często. Napwno na długo zostanie w mojej pamięci.

PS.
Ponieważ tak jak pisałam,cały czas analizuję ...pozwalam sobie dopisać kilka zdań.

wtorek, 8 czerwca 2010

O walce z Chmielewską i wielkim praniu... ;)

Ojojoj,ile mnie tu nie było!!

Zacznę od porażki - Chmielewska mnie pokonała,nie dałam rady. Pierwszy raz( no dobra, drugi...) nie mogłam przczytać ksiażki.Poprostu nie mogłam. Na początku zwalałam sprawę na czcionkę, wydanie (śnieżno-białe strony, duża czarna czcionka skutecznie wysilały mój wzrok) ale ostatecznie stwierdziłam,że nie w tym rzecz. Po przeczytaniu 70 stron (w 2 tygodnie!!) okazało się, że nic nie wiem z tej książki i co najlepsze - nie interesuje mnie wcale skąd pojawiła się głowa i tajemniczy list. Odpadłam. Głupio mi trochę,przecież to klasyk, każdy zna Chmielewską, wszyscy ją uwielbiają a do mnie nie trafiła. Może to kwestia tej akurat książki? Przyznam,że trochę się zraziłam...
W tym momencie ilość "czytelników" mojego bloga spadła o 80% ;-P zapewne.

Wróciłam do porzucongo Whartona i dobrze mi z tym..ach,jak dobrze :) Wreszcie każda strona wnosi coś nowego. Pewnie przczytam ją dziś lub jutro i dam znać co sądzę.
Póki co- upaaały (co za odkrycie!). Zaciągnęłam mój wielki ciążowy brzuch przed szafę z ubraniami i postanowiłam przygotować je do przyjścia na świat Lilianki. Wielki czas prasowania i prania uważam za rozpoczęty! Gdy już zasypała mnie góra materiału nie mogłam uwierzyć! Ile tych ubrań!! Mała moglaby nigdy nie wyrastać a i tak codziennie miałaby inną bluzkę :) Zaczynam wpadac w lekką panikę widząc przesuwające się tygodnie, afrykańskie gorączki i opuchnięte wieczorem nogi (co daje mi jasno znać,że moje siły są na wykończeniu,stąd chęć zebrania ich resztek i stanie nad deską do prasowania) oraz perspektywę zakupów, wydatków (ojj...uzbierała się suma przerażająca)... Od prawie 2 tygodni jestem na zastrzykach.To dopiero przeżycie!! Jeszcze nie tak dawno mdlałam na widok igły (zawsze twierdziłam,że mogę patrzeć jak kroją ludzi ale wbijająca się w skórę igiełka doprowadza mnie do zawrotów),a teraz serwuję sobie conajmniej 60 zastrzyków w brzuch. Chyba nie można się do tego przyzwyczaić.
Cóż...tyle u mnie na dzień dzisiejszy. Idę tańczyć "kaczuchy" z córą. Wyobraźcie sobie 108cm brzucha z podrygującymi rękami i kręcącym się tyłkiem. DObrze,że nikt tego nie widzi ;)

czwartek, 27 maja 2010

Niedługo czerwiec...

Zatopiłam się chwilowo w planowaniu,codziennym życiu, oczekiwaniu i trochę w Chmielewskiej.
Wczoraj był Dzień Matki. Dla mnie szczególny. Kilka dni później przychodzi 1 czerwca , dzień jeszcze bardziej wyjątkowy - Święto moich dziewczynek (tej w brzuchu też, to już spora dzidzia!) , rozpoczęcie rekrutacji na studia i ostatni miesiąc tak naprawdę, w którym mam nie rodzić :)
Czerwiec,na który czekam jest dla mnie dzwonkiem alarmowym. Wkraczam wraz z nim w 31 tydzień ciąży, czas więc przygotować się do nadejścia nieuchronnej godziny "zero" . Lubię być spakowana o wiele wcześniej,mieć wszystko gotowe i spać spokojnie. Nie wiadomo przecież czy Lilianka nie postanowi zagościć wcześniej a mężczyzna w sytuacjach kryzysowych jest całkiem bezradny. Szampon,szczoteczka,krem?? A gdzie to?? Body,śpioch? A o to??
Maluda ma już coraz mniej miejsca- rozpycha się na wszystkie strony. To naprawdę silna dziewczynka. Boję się jak pogodzę własne plany z wychowaniem dwójki dzieci, jak przygotować 2.5 latkę na nadejście siostry? Nie wierzę,że całowanie brzucha i mówienie "Kocham Cie Lilka" to objaw jej świadomości sytuacji. Może jakieś książeczki?

Ten post trochę bez ładu i składu. Chciałam tylko dać znać,że żyję, czytam choć może mniej niż bym chciała i wkraczam w ważny etap. :) Trzymajcie kciuki!

sobota, 8 maja 2010

Stosy w kolejce...





Rozgrzeszcie mnie... to są ksiązki,które czekają na mojej półce bym je wreszcie przeczytała...

czwartek, 6 maja 2010

"Romans z trupem w tle" Ewa Stec




Tego było mi trzeba! Pośmiałam się i zrelaksowałam.
"Romans z trupem w tle" zaliczyłabym do komedii z wątkiem kryminalnym . Główną bohaterką jest Agnieszka Rusałka, kobieta która odkryła, że jej narzeczony dentysta,z którym ma brać ślub na dniach leczy swoją pacjentkę hmmm...jak by to określić, w zbyt bezpośredni sposób ;) Dziewczyna załamana szuka pocieszenia na wiele sposobów między innymi lądując na popijawie w pobliskim barze gdzie poznaje czarującego ginekologa. Zaczyna się jak w kiepskim romansidle,prawda? Na szczęście język jakim ksiązka jest napisana, często czarne poczucie humoru i całkiem sympatyczny chochlik podpowiadający co trzeba dodają sytuacji smaczku ratując wątek od banału. Dalej pojawia się modelka kuzynka, czarnowidząca wróżka, tajemniczy krasnal ogrodowy i inspektorzy Boguś z Koziołkiem. :)
No dobrze... nie jest to literatura ambitna, w żaden sposób nie wymaga myślenia ale czytało mi się ją fantastycznie! Aż zaczynam szukać innych książek z podobnym poczuciem humoru ( tu do głowy przychodzi mi zachwalana Chmielewska i jej "Wszystko czerwone"). Zdecydowanie mogę polecić każdemu, kto potrzebuje odpoczynku i dobrej rozrywki!! Już w maju ta ksiązka zostanie wydana w atrakcyjnej cenie 9.90 więc bez finansowego kaca będzie można ją zakupić.
Aaa...zapomniałam dodać. Tym tytułem przeprosiłam się z twórczością polskich autorów :)

Ps. Dziękuję Moni!! :)

piątek, 30 kwietnia 2010

"Samotność liczb pierwszych" Paolo Giordano

Czytając "Samotność liczb pierwszych" czasem wstrzymywałam oddech. Nie chciałam zakłócać tej harmonii słów, delikatności niczym trzepot motylich skrzdeł. Nawet nie wiem co napisać...
To nie jest powieść smutna, w znaczeniu znanym z definicji. To ksiązka o absolutach, dwóch torach,które choć biegną w jedną stronę nie mogą się spotkać. Na początku pomyślałam, że to historia wstrząsająca, aż krzyczy o pomoc, zrozumienie, dostrzeżenie, zaufanie. Potem dostrzegłam radość w tych przeraźliwie smutnych,leniwych zdaniach. Oni wcale nie byli samotni. Czuli się spełnieni w swoim zamkniętym kręgu, świecie trudnym do zaakceptowania przez osoby z zewnątrz. Każdy z nas jest w pewnym sensie liczbą pierwszą choć ta książka dała mi zrozumieć,że nigdy nie będę nią w pełni. Dzięki nim:




Myślałam,że po przeczytaniu zakończenia wpadnę w chandrę na cały dzień a czuję się wyjątkowo spokojnie jakby wyliczanka prowadzona przez Alice i Mattie uporządkowała moje myśli . Żałuję ogromnie,że nie mogę zatrzymać tego egzemplarza dla siebie choć nie wykluczam,że kupię sobie drugi.
Ten w drodze losowania poleci do edith.



A tu cytat,który wyjątkowo mnie poruszył:

"Po raz pierwszy pomyślała, że cała ta odległośc, która ich dzieli, jest po prostu śmieszna. Wiedziała, że on wciąż tam jest, pod tym samym adresem, pod którym wysłała do nigo parę listów wiele lat wcześniej. Gdyby się gdzieś przeniósł, w jakiś sposób by to odczuła, bo Mattia i ona byli połączeni niewidzialną, elastyczną nicią, zagrzebaną pod stosem nieważnych rzeczy, nicią, która mogła istnieć tylko między dwojgiem takich jak oni: ludzi, którzy znaleźli własną samotność jedno w drugim."

wtorek, 27 kwietnia 2010

Zmiany

Nie mogę uwierzyć jak wiele zmieniło się w moim życiu w ciągu ostatnich 3-4 lat. W najśmielszych snach nie wyobraziłabym sobie takiego toku wydarzeń. Kto by pomyślał,że mają lat 22 będę mamą (i to podwójną), stanę się kurą domową (oby jak najkrócej,bo oszaleję), zmienię tak bardzo swoje zdanie na niektóre sprawy, nie pójdę na wymarzone studia, nie znajdę w tym punkcie, w którym mogłabym być bez najmniejszych problemów i zestarzeję się o 100 lat ?
A najwięcej zmian jeszcze mnie czeka! Druga połowa roku będzie nieobliczalna i przyznam ,że trochę się boję. Wakacje pod znakiem porodu, batalia z noworodkiem,równoczesna opieka nad nadpobudliwą dwulatką, studia, ostra walka o stypendium na kolejny rok, może ponowne uruchomienie firmy (jakoś przecież trzeba zarobić na wysokie czesne), otaczająca samotność ( od jakiegoś czasu rozumiem,że można być równie samotnym wśród ludzi co z samym sobą )... a kto wie co stanie się jeszcze?
Z drugiej strony, po monotonnych 7 miesiącach siedzenia w domu , każda zmiana, każde wyjście z ukrycia jest dla mnie nie lada wydarzeniem! "Zobacz! Ludzie!"
Minął 25 tydzień ciąży, nawet nie wiem kiedy. Gdyby nie brzuch,który powoli zaczyna dawać się we znaki i codzienne wiercenie się Lilianny nie pamiętałabym o swoim odmiennym stanie. No dobra... pominęłam perspektywę zastrzyków przeciwzakrzepowych i tonę leków,które muszę w siebie wrzucać.Mimo wszystko to piękny stan.
Brakuje mi tylko wyższych emocji, innych niż daje codzienność,która mnie przytłoczyła. Brak mi entuzjazmu, niespodzianek, radości, ekscytacji, pozytywnego stresu. Brak adrenaliny,wiatru we włosach, piasku w butach.
Jeszcze tylko trochę i stanę na starcie w moim nowym maratonie.

PS
Wystarczy mi minuta wpatrywania się w śpiącą buźkę mojej corki by stwierdzić,że dla tego anioła warto. Wszystko dla niej.

niedziela, 25 kwietnia 2010

"Zaklinacz deszczu" + losowanie


Naprawdę dobre czytadło! Niewymagające ale wciągające.
Jest to historia absolwenta prawa, który po wielu problemach ze znalezieniem pracy, trafia na sprawę chłopca,któremu towarzystwo ubezpieczeniowe odmówiło pokrycia kosztów przeszczepu szpiku,pomimo dobrych rokowań i niemal idealnej zgodności szpiku dawcy.
Zaczyna sie walka nikomu nieznanego,młodego,niedoświadczongo prawnika z wielką machiną najlepszej kancelarii i przebiegłego ubezpieczyciela. Miałam ogromną satysfakcję czytając opis rozprawy i powolnego dobijania oskarżonych nowymi dowodami. To moja ulubiona część książki.
Grisham potrafi utrzymać napięcie i połączyć zwinnie kilka wątków.
Co mi się nie podobało to zakończenie- ostatnia strona porażka. Dialog "Co teraz robimy kochanie?" "Chciałabym zobaczyć góry".
Grrr... jakby ktoś wyrwał stronę z Harlequina i dokleił do "Zaklinacza...". To jedyne zastrzeżenie.
Sięgnę ponownie po Grishama przy najbliższej okazji. Mogę polecić każdemu,kto nie widział filmu ( ten obejrzę dzisiaj).

Przy okazji:
Następna ksiązka,którą czytam to "Samotność liczb pierwszych" otrzymana w ramach akcji blogowej.
Po przeczytaniu i zrecenzowaniu na blogu chcę ją wysłać kolejnemu blogerowi.
Ponieważ nie mam pojęcia komu przekazać ją dalej chyba zrobię to w formie losowania,żeby było sprawidliwie. Chętne osoby proszę więc o wpisanie się do komentarzy. Jedynym wymogiem jest prowadzenie bloga. :)


Losowanie pewnie w przyszłym tygodniu.

Ps. Przypominam też o forumowym konkursie :)

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Cud w medycynie. Na granicy życia i śmierci.



Wydawnictwo Literackie, kwiecień 2010

Kupując tę ksiązkę myślałam, że trafiłam na opowieści rodem z Dr. House'a. Jakże miło było się przekonać,że jednak nie.
Takie znakomitości jak Maria Siemionow, Marek Edelman, Zbigniew Religia, ordynatorzy największych szpitali, specjaliści z różnych dziedzin opowiadają o swojej pracy. Tytułowe cuda, to nie zawsze uzdrowienia. Dla nefrologa np. największym cudem i odkryciem był powszechny dostęp do dializ. Każdy z nich przedstawia własne patrzenie na medycynę i pacjentów. Jedni są bezkrytyczni, inni wręcz odwrotnie - plują na służbę zdrowia, ograniczenia, innych lekarzy... Mówią o rzeczach trudnych,jak odchodzenie, choroby dzieci, nowotwory... Dla mnie najciekawsze były rozmowy z genetykami ,również tymi od diagnostyki prenatalnej. Co mają zrobić rodzice, którzy w 24 tygodniu ciąży dowiadują się, że ich dziecko ma zaawansowany zespół Edwardsa ( ogrom wad, znieksztalceń) i mają wybór- usunąć ( dziecko w tym 'wieku' ma już szanse na przeżycie) czy nie? Jak poradzić sobie z takim bólem i świadomością, że to tylko kwestia czasu gdy całkiem je stracą?
Jeden z genetyków opowiada też historię rodziny, w której umierają wszyscy mężczyźni w wieku 20-40lat. Nagle, bez wcześniejszych objawów. Ha! To dopiero zagadka. Umarło ich kilkoro zanim lekarz odkrył przyczynę...
Inni "wielcy" przyznają się do błędów, zaniedbania, niewiedzy. Doceniam!

Naprawdę dobrze się to czyta, można poza wiedzą naukową (wiedzieliście np, że utrzmywanie przy życiu chorych z obniżoną odpornością przyczyniło się do rozwoju grzybów chorobotwórczych?) zupełnie inaczej spojrzeć na pracę lekarzy w szpitalach, uwierzyć w cuda, docenić wpływ techniki, poznać ludzkie możliwości w ograniczaniu występowania nowotworów (i przy okazji słabości systemu) , odkryć zakamarki ludzkiego charakteru. Polecam!

środa, 14 kwietnia 2010

Gdy brakuje słów

Oszalałam wczoraj, mogłam zamknąć oczy i całkowicie się schować.Są takie momenty w życiu, że nie chce się nic mówić, nie chce się tłumaczyć nawet sobie samej o co chodzi.Szukam wtedy czegoś co powie za mnie. Nikt nie musi mnie przytulać, muzyka robi to sama.
Posłuchajcie...

czwartek, 8 kwietnia 2010

Konkurs!

Zapraszam do udziału w konkursie! Do wygrania bon podarunkowy na kwotę 100zł do wykorzystania w sieci empik.

http://www.librito.pl/forum/announcement.php?f=2

Miłego dnia!!

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Lilianka odsłona druga

Padnę na twarz zanim przeczytam "Atramentową krew". Nie mam pojęcia dlaczego tak cięzko mi to wchodzi. Chyba zabiorę się za Grishama.


Nie pokazałam Wam najnowszego zdjęcia panny Lilianny :-) Rośnie szkrabek a ja razem z nią.



Ostatnia wyprawa do księgarni zakończyła się porazką dla mojej silnej woli :-) Stosik wrzucę na forum , przy okazji zapraszając Was tutaj !! :)


środa, 31 marca 2010

Dziecięce czytanie

Myślalam,że nic nie wygra u mojej córy z bajkami na Mini Mini a jednak się myliłam!!
Młoda budzi mnie głośnym "CYTAJ" (no dobra,nie raz oberwę po głowie jedną z jej książeczek). Jakie było moje zdziwienie gdy na pytanie "A może wolisz mini?" odpowiedziała "Nie, cytaj płosie". Uszami mi już wychodzi bajka o kurczaku,który zgubił mamę i Franklinie,który chciał stać się dorosły :) Cieszy mnie jednak,że 2-letnie dziecko potrafi skupić się na tyle, by wysłuchać a do tego zapamiętać niektóre fragmenty. Zajączek przyjdzie w tym roku z torbą książeczek coś czuję.
Jedyny minus tego wszystkiego jest taki,że ja sama nie mogę spokojnie oddać się lekturze bo zaraz przylatuje młoda z Franklinami. Hihi.
Eee tam,narzekam a przecież to cudowne !! Rośnie mi prawdziwy molik!

czwartek, 18 marca 2010

Rosnę sobie

Skoro utknęłam póki co w "Atramentowym świecie" wypada napisać cokolwiek ;)
Wiosna! Drodzy Państwo! Świat się budzi. Ja to czuj. Powietrze jest inne, ptaki śpiewają wyjątkowo głośno a mi wraca energia do życia. To musi coś oznaczać!Lilianna regularnie nie pozwala o sobie zapomnieć, to już połowa ! Teraz poleci " z górki". Mówiąc szczerze nie mogę doczekać się lipca/sierpnia, gdy wreszcie pojadę na porodówkę.Dla mnie to kolejny przełom. A sama kwestia porodu...zero stresu. Będę miala cudowną położną (ekhm..kolejny wydatek) i mogę jej zaufać.Chociaż... mój organizm zdecydowanie felerny. Jestem od kilku tygodni na lekach przeciwzakrzepowych i tak do końca.Moje żyły wołają o pilną operację a nie o dodatkowe kilogramy i zagęszczoną hormonami krew. No dobra,to jedyna rzecz jakiej się boję - zakrzepów. Z tymi kilogramami ;-) no przeboleję jakoś ale szkoda tej ostrej diety jaką sobie zarzuciłam w zeszłym roku i zleciałam 10kg. A w dodatku ostatnie badania krwi wykazały,że anemia się mnie trzyma (o dziwo).Mimo tego wszystkiego - dobrze jest!

A kwestia edukacyjna. Popukałam się w czoło. Zarywałam noce by rozwiązać zadania z chemii,nerwy mi puszczały gdy rozwiązanie okazało się banalne a ja kombinowałam na sto sposobów. Mój umysł nie okazał się dość ścisły,bo choć zagadnienia rozumiem,wzory w małym palcu to podrzucenie tego pod treść przyparło mnie do muru. Zdecydowanie dały znać moje braki matematyczne. Nie jestem wstanie tego nadrobić do 90% na maturze. Trudno? Powoli na nowo buduję swoje priorytety. Przecież pojście na medycynę w tym roku i tak byłoby szaleństwem - dwoje dzieci podrzucane do różnych ludzi ? Yyy...nie.Ola jak Ola,musiała poszukać alternatywy. Zrobiłam więc rekonesans swoich zainteresowań, możliwości, przejrzałam oferty uczelni (państwowych i prywatnych) i ostatecznie padło na dwie szkoły- Uniwersytet lub prywatny WSUS. Ten ostatni odpadł w momencie,gdy jednym z filmów promujących szkołę był wywiad z dziewczyną,która inteligencją nie grzeszy (znam ją od lat, fotografowalam nie raz) a stala się uczelnianą gwiazdą w związku z sesją w Playboyu i całkowicie nowymi silikonami. Pozostał więc Uniwersytet. Inwestycja droższa,ale dająca więcej możliwości. Jeśli kometa na Ziemię nie spadnie to od października skręcam w Prawo. Pobije się trochę na pierwszym roku z logiką,historią ,prawoznawstwem,psychologią... Będę miała czas dla dziewczyn a w soboty zniknę na wykładach.Perspektywa wyrwania się z czterech ścian wprowadza mnie w stan niemal euforyczny :) Rozpisalam się a miało być krótko.

PS.Czy ktoś potrafi mi powiedzieć kiedy są Święta Wielkanocne? ;)

sobota, 6 marca 2010

Zmiany

Jak widać dziś wprowadzilam trochę zmian. Poza tłem i wstawieniem bardziej "prywatnego" zdjęcia doszło kilka linków związanych nie z ksiązkami a kuchnią ( aktualnie jestem na etapie poszerzania swoich kulinarnych "zdolności"). Musi się tez zmienić tytuł bloga- spełnianie swoich marzeń nie może być dla mnie walką. Ma być przyjemnością.

czwartek, 25 lutego 2010

Mały molik

Już wiecie kto następny bloga założy ;-)



wtorek, 23 lutego 2010

Wiem,kto w brzuchu mym siedzi ;)


Moje bezwstydne 17tygodniowe dziecko pokazało bez problemu co tam chowa między nogami ;-)
Oczywiscie,ze się cieszę! Zdecydowanie bardziej widzę siebie w roli mamy drugiej cudnej panienki niz chłopca. :-) I nie, nie wiem jeszcze jakie imię. Liwia stanęła pod znakiem zapytania, coraz częściej powraca Lilianka. Zobaczymy.. :)


wtorek, 16 lutego 2010

Torcik urodzinowy


Wirtualnie chociaz - :)częstujcie się :).
Nie lubię 16 lutego. Az bije mi po oczach napis "Mija kolejny rok". Moze gdybym spełniała swoje marzenia ten upływający czas nie doprowadzałby nie do rozpaczy :)
Obiecałam sobie dziś nie marudzić - nie marudzę więc :)

niedziela, 14 lutego 2010

"Wstrząsające wyznania Kathy"


Wstrząsająca książka. To aż nieprawdopodobne, że współczesne czasy zafundowały dzieciom, kobietom taki los a szpitale psychiatryczne nadal to robią...Kathy od maleństwa była maltretowana przez ojca, następnie gwałcona przez chłopców z ulicy. Karą za przyznanie się do tego było odesłanie jej do Sióstr Magdalenek. Tam...ech,aż trudno opowiadać. Kathy byla odsyłana do różnych placówek, m.in dla szpitala psychiatrycznego ( za to, że przyznała się zakonnicom,że zgwałcił ją ksiądz). W szpitalu potraktowano ją jak królika doświadczalnego. Bez specjalnych powodów podawano końskie dawki leków, poddawano elektrowstrząsom... Drodzy blogowicze, naprawdę ciężko jest opisywać wszystko co Kathy (i nie tylko ona) przeżyła. Jeśli macie mocne nerwy to polecam dowiedzieć się jak wyglądała jej walka i jak wygląda teraz. Z podobnej tematyki przypomniała mi się, świetna zresztą, książka "Dziecko zwane niczym" Dave'a Pelzeera, którą także polecam. Nic więcej nie mam do dodania, są sytuacje,które przerastają ludzkie pojęcie.

czwartek, 11 lutego 2010

O niczym wlaściwie :)

Wczoraj był dośc aktywny dzień w porównaniu do ostatnich miesięcy.Poszłam wreszcie do fryzjera- brrr jak to można lubić ?? Godzina siedzenia przed lustrem jest dla mnie męczarnią! Pod koniec aż mi się słabo robiło od suszarki. Mocno odbiegam o stereotypowej kobiety. Nie cierpię zakupów ubraniowych, fryzjera, rozckliwiania się nad własnym wyglądem... Stereotypy pokrywają się w kwestii butów, których mogłabym mieć setki ale mam niewiele bo...jestem zwykłe skąpiradło jeśli chodzi o zakupy dla siebie ;) A niestety...czeka mnie gruntowna zmiana garderoby ze wzgledów oczywistych. Może internet okaze się w tej kwestii najlepszym przyjacielem.
Ostatecznie potwierdziłam też mój udział w majowych egzaminach. Cyrograf podpisany .z książkowych wieści, stanęłam w połowie "Wstrząsających wyznan Kathy" - ksiązka ciekawa ale na tyle ciężka, że musi poczekać na gorszy humor bo (o dziwo) dziś mam wyjątkowy przypływ energii.To tyle właściwie - post o niczym ale czasem trzeba :) Smacznych pączków życzę ( lubię pączki tylko w tym dniu, później omijam szerokim łukiem).
Ps.Ostatecznie panienka będzie Liwią. Dla chłopca nadal imion nie mam.

wtorek, 9 lutego 2010

All we need is love,tam tarara ram...

Chcę Wam pokazać cudowny projekt..





7 grudnia o tej samej godzinie w 156 krajach została zaśpiewana uwielbiana przeze mnie piosenka...spójrzcie i posłuchajcie. Mnie zawsze wzruszają tego typu inicjatywy.


Przy okazji dziekuję ogromnie za wyróżnienie od Moni i Miss Jacobs


Nie potrafię póki co nominować kolejnych 7 osób... napewno jednak wśród nich znajdzie się

kasia.eire - uwielbiam jej totalnego bzika na punkcie książek, notki, zdjęcia... musi być niesamowicie ciekawą osobą.

A teraz pamiętajcie - All we need is love :)

sobota, 6 lutego 2010

"Rzecz o mych smutnych dziwkach"



Właśnie skończyłam czytać "Rzecz o mych smutnych dziwkach" G.G.Marqueza i musze stwierdzić, że panujący do tej pory Nabokov ma konkurencję ;)To moje drugie spotkanie z tym autorem po znakomitej "Miłości w czasach zarazy". Marquez pisze językiem prostym , o ludziach trudnych, poszukujących...ale jednocześnie mocno nagina morale czytelnika.

"Rzecz o mych smutnych kurwach" (bo tak brzmi tytuł bez cenzury) to historia, którą wchłania się w ciągu jednego posiedzenia. Opowiada o 90-letnim dziennikarzu, który w dzień swoich urodzin pragnie zaliczyć nastoletnią dziewicę. Po drodze wspomina życiowe podboje (kilkaset kobiet , którym zawsze płacił unikając wszelkich zależności uczuciowych), przeszłość i ludzi obecnych w jego życiu. Nie ma tu jednak przydługich, nudnych opisów. Do sedna jednak... zaczyna się szokująco - 14-letnia panienka leży w burdelowym łóżku uśpiona walerianą i.... tu zaczyna się cudowna , choć nie pozbawiona kontrowersji historia człowieka, któremu miłość dodaje skrzydeł. I nic nie jest takie jak by się wydawało, nie osądzajcie go od razu! Dajcie się obronić! To nie drugi Humber Humbert choć powiedziałabym, że mieszanka tegoż z Florentino Ariza ("Miłość w czasach zarazy"). Mężczyzna daje się ponieść, odrzuca wszelkie możliwości spania z kolejnymi kobietami, wariuje, zapomina się, tworzy coraz lepsze felietony, o mało nie nadszarpując swojej reputacji ciągle prosi o więcej. Więcej czego, skoro nigdy nie zamienił nawet zdania z tą młodą dziewczyną?? Byle tylko zdązyć, prześcignąć czas i wykiwać nieuchronnie zblizający się koniec...

Ach...daję najwyższą ocenę. Tego typu książki trzeba mieć na półce, cieszyć się możliwością powrotu, chwytać cytaty, szukać energii...!!!!!!!!!!!!POLECAM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Ps.I znowu mam problem.Kolejna świetna ksiązka,która podniosła reszcie poprzeczkę ;)ech...

piątek, 5 lutego 2010

Pogadanka o imionach

Zainspirowana ostatnim artykułem na onecie dotyczącego imion poszperałam trochę po forach - nie ukrywam,że również szukając inspiracji bo termin poznania płci drugiego osobnika już za kilkanaście dni. I co? Czeka nas fala Alanów i Natanielów. Osobiście dziwi mnie moda i ślepe za nią ganianie. Dzięki temu co druga dziewczynka to Oliwka albo Julka.Jako dziecko zakochałam się w imieniu Matylda - pamiętacie film o zdolnej dziewczynce, która pochłaniała książki i była mądrzejsza od wszystkich ?? :) Faktem jest, że kieruję się w wyborze poznanymi w życiu osobami. Nie dam na imię Kamila,bo to znienawidzona sąsiadka, Remigiusz to daleki kuzyn (bardzo zdolny muzyk) i pewnie dlatego myślę też nad tym imieniem, Kajetan odpada bo to mój pies, Kacperki urodziły się w tym roku juz dwa ;) i tak dalej i dalej... Po wykreśleniu wszystkich takich imion i skojarzeń pozostaje mi wydziwianie.O ile z panienką nie mam już problemów -Liwia lub Lilianna to dla siusiaka nie mam pomysłu. I tak idąc dalej za forumowymi modami: Brajan, PAUL (??????), Olivier (chyba po Janiaku)...STOP. Co jest? Pozostaje mi studiowanie kalendarza i sprawdzanie znaczeń swoich wlasnych typów.

Zmieniając temat - wena książkowa wróciła (ufff...) i "Rzecz o mych smutnych dziwkach" dała mi wiarę,że jeszcze jest coś ciekawego do odkrycia. Co do studiów, choć nie rezygnuję z walki o medycynę to w razie czego na 100% od października zacznę studiować reklamę z marketingiem, czyli dziedziny pokrewne z profilem mojej wcześniejszej działalności. Brakowało mi merytorycznej wiedzy w tym zakresie. Jest mi lżej bez tej presji,którą sama na sobie wywierałam. Marzenia swoje, życie swoje - już nie raz się o tym przekonałam. Noo, tyle z prywaty. Niedługo recenzja Marqueza.

czwartek, 4 lutego 2010

Kryzys twórczy

Mam kryzys ksiązkowo-tozsamościowy.
Odrzucam wszystkie ksiązki,które zacznę czytać. "Lekarzy" odpusciłam- nastrój nie ten... , chwyciłam po "Perswazje" Jane Austen ale postacie doprowadzały mnie do białej gorączki.
Ratunku...potrzebuję czegoś konkretnego, może nierealnego, lekkiego ale nie pustego bo zwariuję!
Myslałam juz o Tolkienie, Sapkowskim ale moze macie jakieś inne propozycje??
Przedstawiam tez moją panienkę,która wreszcie dała sobi zrobić kitke ;) Na zdjęciu ze słonikiem,którego trąba o mało nie odpadła :)
Ech...dzieci. Niesamowite jak taka mała osóbka może pozmieniać życie, przekręcić priorytety...
Wszystkie wątpliwości od razu się rozwijają gdy wymyśla nowe słowa (od wczoraj okulary to kokuly) , gdy wtula się w swojego ukochanego brązowego niedźwiadka, gdy mówi "akuje" zamiast dziękuję ;) Mogłabym tak bez końca więc może już lepiej przestanę :)




wtorek, 2 lutego 2010

Zabawy ciąg dalszy :)

Zabawy ciąg dalszy :) tym razem padło na mnie dziki Wampirce

1. Jakiego autora/autorkę cenisz sobie najbardziej? Co przyciąga Cię w jego/jej książkach?

Trudne pytanie wbrew pozorom!:)
Znowu mam zanudzać o Nabokovie? Bo cenię go za dwuznaczności , uwielbiam za Lolitę, podziwiam za odwagę. Jest jak wiecznie otwarta księga - z kazdego zdania mozna wyczytać zupełnie coś innego.
Moja odpowiedź jest jednak mało obiektywna - niewielu jest autorów, których poznałam z perspektywy kilku książek.

2. Ukochana książka dzieciństwa. Co to było i dlaczego?

"Heidi" ! Po pierwsze dostałam ją od dziadka,którego bardzo kochałam. Po drugie jest to pierwsza w zyciu przeczytana ksiązka (pochłonięta wręcz!). Postać słodkiej ale zaradnej Heidi, jej dziadka, opisy krajobrazu gór...pamiętam jak wyobrazałam sobie smak mleka wypijanego o góralskim świcie. Ta sama ksiązka czeka teraz az moja maluda podrośnie. No i okładka ;) dla mnie Heidi juz zawsze będzie miała brązowe loki i rumiane policzki.


3. Twoja ulubiona ekranizacja. Która ekranizacja, według Ciebie, najlepiej odzwierciedliła książkę?

Właśnie przypomniałam sobie o "Tajemniczym ogrodzie" w rez. Agnieszki Holland...tak,to chyba jedna z moich ulubionych ekranizacji. Piękna muzyka, wspaniałe zdjęcia i bardzo dobrze dobrani aktorzy. Oglądałam kilkanaście razy. Jako dzieciak jeszcze zaraz po obejrzeniu filmu pobiegłam do ogrodu, wydzielilam metrowe miejsce i siałam rózne kwiaty :-P podśpiewują główny temat muzyczny...



I kogo ja mam teraz zaprosić (tyle osób juz odpowiadało..) ?:) Skarletko, kasia.eire, marpil, Miss Jacobs - do dzieła!!

1. Czy jest ksiązka, która wyjątkowo Ciebie inspiruje? Dlaczego?

2. Postać, z którą mogłabyś sie zidentyfikować ( nie musi być tylko książkowa )

3. Czytanie a otoczenie - do domu przynosisz nowe ksiązki a znajomi/rodzina na to..... :)

wtorek, 26 stycznia 2010

Figiel pierwszy raz :)

Wczoraj byłam na waznym badaniu usg - ufff...kamien z serca. Brak wad genetycznych, wszystko rozwija sie prawidłowo a figiel ma 5cm i szykuje mi się drugie dziecko z nadpobudliwością ;-)) bo za nic nie dawało się złapać. Ulzyło mi bo naczytałam się o róznych poronieniach, obumarciach i innych tragediach i oczywiście wkręcałam sobie dokładnie to samo.

A to figiel- tadaaam....

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Rozłożyła mnie na łopatki.



Ostatnie 20 stron książki czytałam przez łzy a gdy skończyłam popłakałam się jak dziecko :) ( no dobra...może to wina hormonów). Mąż patrzył na mnie jak na wariatkę a ja cała we łzach nie mogłam się opanować :)) Książka PIĘKNA, wciągająca, aż się prosi by trwała dalej (pomimo 600 stron). Uplasowała się na najwyższych pozycjach w moim osobistym rankingu.Cóż mogę powiedzieć gdy nie mam żadnych słów krytyki ??Nie potrafię jej nawet streścić by nie spłaszczyć tej cudnej fabuły.To jest taka powieść, o której myśli się długo po jej zakończeniu i ciężko jest wybrać kolejną do przczytania bo mocno podnosi poprzeczkę. Brak mi dalej słów.


z merlin.pl:

"Clare, urocza studentka sztuk pięknych i Henry, niekonwencjonalny bibliotekarz, spotkali się po raz pierwszy, gdy ona miała sześć lat, a on trzydzieści sześć. Kiedy Clare skończyła dwadzieścia trzy, a Henry trzydzieści jeden - zostali małżeństwem. Choć wydaje się to niemożliwe, jednak jest prawdziwe. Henry bowiem to jedna z pierwszych osób na świecie, u których wykryto rzadkie zaburzenie genetyczne: od czasu do czasu jego biologiczny zegar uruchamia się na nowo i Henry przemieszcza się w czasie. Znika nieoczekiwanie, pozostawiając po sobie tylko stosik ubrań. Nigdy nie wie, gdzie się znajdzie i jaka będzie otaczająca go rzeczywistość. Odmierzając swoją miłość kolejnymi spotkaniami, oboje za wszelką cenę próbują wieść normalne życie. Ale czy może liczyć na normalność człowiek, który jest niewolnikiem własnego ciała, a przede wszystkim nagłych podróży w czasie..."

sobota, 16 stycznia 2010

Mimo wszystko

Tym razem bez recenzji.Tak już mam,że jak mi się podoba jakaś książka, to przedłużam jak mogę delektując się powoli każdym rozdziałem. Teraz jednak zawaliłam się genetyką. Postanowilam, że nie rezygnuję z marzeń i dokonam niemożliwego. A co! :-) Mam tyle siły i wiary.


środa, 13 stycznia 2010

Uwaga,reklama!:)

Rozpoczyna się głosowanie na Blog Roku 2009. Nie, nie zgłaszam swojego :)

Ale chciałabym Was zapoznać z blogiem,który zasługuje na Wasze głosy:



Autorka robi kawał dobrej roboty, zapoznając czytelników z innym książkowym aspektem. Nie ma tam recenzji - jest świat reklamy, wystaw,bibliotek i sztuki a wszystko to związane właśnie z książką. Żeby nie było- nie znam autorki i nigdy z nią nie rozmawiałam. Lubię promować to,co dobre. ( mam nadzieję,że inne uczestniczki konkursu nie obrażą się na mnie za ten post bo wiecie,że Wasze blogi również uwielbiam ).

piątek, 8 stycznia 2010

"Wiatr zdechł w domu wariatów"- Rozpacz Nabokova


Dziwne... czytam,czytam i zadaję sobie pytanie "czy z założenia czytelnik to głupiec"? Zabawa w kotka i myszkę trwa w najlepsze! Pierwszy raz spotykam się z taką formą narracji. Niby normalnie - pierwsza osoba, osobiste wspomnienia, ukryte myśli aż nagle "MAM CIĘ.DAŁEŚ SIĘ NABRAĆ! Kto tu jest idiotą?Spójrz w lustro!" W połowie traci się to wrażenie i trwa pokręcona historia z podwójnym dnem.
Główna postać to Hermann. Człowiek z teoretycznie ułożonym życiem,uległą żoną,dobrą pracą przy produkcji czekolady. Czegoś mu jednak brakuje. Użala się nad sobą, kisi we własnej niemocy i wytycza sobie cel- czas zrobić coś PONAD. Podczas jednej z samotnych wędrówek spotyka Feliksa- bezdomnego, który wydaje mu się być jego sobowtórem. Na początku Hermann chce mu pomóc,później jednak wdraża w życie niecny plan - zabójstwa Feliksa a wcześniej upodobnienia go do siebie. Większość książki to szczegółowe planowanie, rozmyślanie, knucie intryg i nienawiść do własnego odbicia. Problem w tym, że Feliks nie jest ani trochę do niego podobny a ludzie z wioski,w której dokonuje się morderstwo przedstawiają policji szczegółowy rysopis sprawcy. Co dalej? Ha! Sprawdź... :)
Tu właściwie nie chodzi tylko o fabułę a o język. Nabokov ponownie bawi się formą,słownictwem i skojarzeniami. Czy polecam? JAK ZWYKLE w przypadku tego autora - nie wiem. Ciężki utwór choć dla mnie niezmiennie, wyjątkowy. Każdy musi ocenić sam. Nie polecam osobom,które nie czytały nigdy Nabokova. Lepiej zacząć od Splendoru albo Lolity (dla tych z mocniejszymi nerwami).
A tu mój ulubiony fragment:
"Aż nazbyt przywykłem do patrzenia na siebie z zewnątrz, bycia jednocześnie malarzem i modelem, nic więc dziwnego, że mojemu stylowi nie dostaje błogosławionej łaski spontaniczności. Jakkolwiek bym się starał, nie potrafię już znaleźć się z powrotem w swojej dawnej kopercie czy choćby rozsiąść sie wygodnie w swoim starym "ja"; zbyt wielki tam nieporządek; meble poprzestawiano, żarówka się przepaliła, strzępy przeszłości walają się po podłodze." str.29

.............................................................
Z prywaty- rok rozpoczął się okropnie. Już się boję co będzie dalej. Tydzień leżałam z małą w szpitalu. Stwierdzono jej przewlekłe choróbsko (niegroźne,ale praktycznie niewyleczalne) i wyszły na jaw niepokojące wyniki krwi. Cóż...jestem kłębkiem nerwów. Trzymajcie kciuki by za miesiąc się poprawiły....

piątek, 1 stycznia 2010

Stos i postanowienie :)


Po przeczytaniu posta kasi.eire postanowiłam zajrzeć do mojej skromnej biblioteczki i policzyć ksiązki czekające w kolejce i jest ich (uwaga!!) 61! W tym kilka średnich, dwie przygodowe (jak Heidi i Ania z Zielonego Wzgórza - klasykę wypada znać:) ). No i co? I chyba czas postanowić, ze ograniczę kupowanie do minimum. Nie obiecuję sobie,że całkiem pozbędę się nawyku zaglądania do empiku i szperania w kieszeniach ale mając na uwadze tę zatrwazającą liczbę pomyślę 100 razy. Tak więc...ostatni stosik ksiązek choinkowych.Jest w nim m.in. upragniona "Ada..." , jest wygrana "Opowieść wigilijna" (przepiękne wydanie) i jest Marquez x 2 ( "Sto lat samotności" oraz "Rzecz o mych smutnych dziwkach").
Z rzeczy bardziej prywatnych - Figiel daje popalić budząc mnie mdłościami, co w efekcie powoduje chęć znalezienia innej przyjemności,która zastąpi mi znienawidzone ostatnio jedzenie. Wpadają mi różne pomysły do głowy, kombinuję jak wrócić do starej utęsknionej pasji i ...chyba będzie to pierwszy krok ku zmianom. Czas tylko odkurzyć aparat.